All Inclusive – ciemna strona mocy


Gdzieś tam jeszcze, na stokach Alp szusuje trochę narciarzy, ale wiosna przyszła w tym roku wcześniej i sezon ma się ku końcowi szybciej niż zwykle. Wszystkie dane z systemów rezerwacyjnych w Polsce pokazują natomiast, że masowo wykupywane są wyjazdy letnie i wiosenne, a stopień zainteresowani nimi jest znacznie wyższy niż rok temu. Podobnie jak w latach ubiegłych, rządzą wyjazdy w formule all inclusive. Naprawdę uważacie, że to jest aż tak fajne?

Sezon na okazje

Czym polecimy?
Tak to natura fantastycznie ułożyła, że okres wiosennej chandry to jednocześnie super sezon na okazje na zdobycie tanich biletów lotniczych. W tanich liniach jest w tej chwili na prawdę w czym wybierać. Dodatkowo od jakiegoś czasu mam wrażenie, że to właśnie Kraków (cóż za fart) jest na wyjątkowo korzystnej pozycji wśród polskich miast, jeśli chodzi o dostępność taniej oferty przelotowej.

Najlepszy sposób na przesilenie wiosenne.

Dopadło mnie przesilenie wiosenne. Na pewno to znacie: jakaś słabość, nic się nie chce (poza spaniem).  Może to brak słońca, może witamin, a na pewno zmęczenie szarością i chłodem. W takiej sytuacji najlepiej wpływa na człowieka zaplanowanie jakiegoś szybkiego wypadu tam, gdzie ciepło.W biurach pełno jest ofert wiosennych wycieczek: tradycyjnie króluje Egipt, wycieczki objazdowe oraz city-breaki: krótkie, najczęściej weekendowe pobyty w miastach Europy. Egipt może być dobrym pomysłem dla aktywnych: polecam kurs kite-surfingu, zarówno w Sharm jak i w Hurgadzie znajdują się polskie bazy kite-surfingowe. Fantastyczna zabawa.
Oczywiście nie od razu można latać jak mistrzowie, ale tygodniowy kurs wystarczy, aby całkiem, całkiem radzić sobie na wodzie.
Wadą takiego wyjazdu jest to, że trzeba mieć wolny cały tydzień i koszty nie należą do najniższych. Nie będę się jednak więcej rozwodził ani nad tym tematem. Jeśli ktoś ma ochotę na taką zabawę to odpowiednie namiary znajdziecie pod linkiem bazy kitesurfingowej, a i sam przelot z hotelem można w ciągu 5 minut zarezerwować on-line, choćby na stronie Comfort Clubu.

Jeśli jednak kogoś takie zabawy nie kręcą i nie potrzebuje asysty w załatwianiu przelotów i pobytu, to mamy właśnie idealną porę roku na skorzystanie z tanich przelotów do miast europejskich. Kupowanie takich imprez w biurach podróży nie ma po prostu sensu. O ile marne są szanse na zorganizowanie wypadu do Egiptu taniej niż za pośrednictwem biura, o tyle załatwienie samemu wypadu do Madrytu, Rzymu czy gdzie tam jeszcze - jest banalnie proste.
Podaję więc 3 kroki do przyrządzenia idealnego lekarstwa na przesilenie wiosenne:
- kupujemy bilet on-line, nalepiej w Ryanair, Wizzair czy innej linii, która ma najlepsze ceny (trzeba czasem trochę poszperać)
- wchodzimy na dowolny portal rezerwacji noclegów i rezerwujemy on-line podając tylko nr. karty. Polecam www.venere.com - duży wybór, wiarygodność i znakomicie zorganizowany system potwierdzeń na maila i komórkę.
- kupujemy przewodnik, najlepiej nie taki gdzie jest przewaga obrazków, tylko albo coś wybitnie praktycznego (tu rządzi Lonely Planet), albo lepszego merytorycznie a słabszego praktycznie - Baedekera.
Przewodnik zamiast portalu rezerwacyjnego?
Na temat przewodników, a zwłaszcza Lonely Planet napiszę kiedy indziej, tu warto tylko wspomnieć, że o ile Baedekery dostępne są już w wersji polskiej (tylko część oferty), o tyle nie słyszałem, żeby Lonely Planet miało polskie wydania. Mimo to warto: są to przewodniki nieustannie aktualizowane i dające nieocenione wskazówki pod względem praktycznym: gdzie zjeść, gdzie spać, jak się przemieszczać. Do tego wystarczy przeciętna znajomość angielskiego. Co najważniejsze, na prawdę ciężko znaleźć przyzwoite lokum za niższe pieniądze niż miejscówki prezentowane w tych książkach, ciężko znaleźć średniej klasy hotele z bardziej adekwatną ceną i wreszcie ciężko znaleźć miejsca bardziej luksusowe niż te, które książka poleca tym, którzy z pieniędzmi się nie liczą. A wierzcie, o bardzo wielu przewodnikach nie można tego powiedzieć.
Jeżeli mamy Lonely Planet, możemy sięgnąć do sekcji "where to stay" i zrezygnować z pośrednictwa portali typu Venere. Korzystając z podanych w książce adresów mailowych lub stron www - nie powinniśmy mieć problemów z rezerwacją odpowiadającego nam lokum. Jeżeli interesującego Was przewodnika nie ma w polskich księgarniach internetowych najlepiej zamówić na stronie Lonely Planet, a jeżeli nie możecie czekać na przysłanie - można ściągnąć on-line PDF'a (odpłatnie naturalnie).
Gdzie?
Co do tego, gdzie warto lecieć ze względu na pogodę - o tym napisze później.
Dziś odradzam tylko Jakuck :-)
Cdn.

W zasadzie po zimie...

Czy to złudzenie, czy ta zima była faktycznie wyjątkowo lipna? Czy padliśmy ofiarą globalnego ocieplenia?
Powyższa mapka pokazuje stan pokrywy śnieżnej na północno - wschodniej części globu. Jak widać, więcej śniegu jest w Iranie niż u nas. W Europie pod śniegiem tylko Alpy, część Bałkanów i wschód.
Śnieg pokrywa zaledwie parę procent powierzchni kraju i aura faktycznie nie przypomina już zimowej. W zasadzie wiosennej też nie: mamy do czynienia z czymś określanym dawniej mianem przedwiośnia. Ponoć przedwiośnie, jako uzupełniająca pora roku jest w zaniku, a zmiany klimatyczne sprawiają, że granica między zimą a wiosną jest ostrzejsza niż kiedykolwiek. Nie tym razem jednak. Na razie prognozy wskazują na to, że zimowe układy wyżowe trzymać się będą przez jakiś jeszcze czas i tym samym blokowany będzie napływ cieplejszego, wilgotnego powietrza znad Atlantyku, które odpowiada za eksplozję wiosny. Po syberyjskich temperaturach w lutym obecne wydają się mimo wszystko nad wyraz przyjemne. W Alpach sezon narciarski potrwa jeszcze od kilku tygodni do nawet półtora miesiąca w przypadku Livigno czy Aosty, ale u nas można już podsumować przebieg zimy.
Faktycznie, poza lutowym epizodem, przebiegała ona u nas podobnie jak to ma miejsce w Europie zachodniej. Na reklamowanym już uprzednio portalu www.meteo.pl znaleźć dziś można linki do ciekawych danych. Tutaj sprawdzicie, jak w przekroju całej zimy kształtowała się pokrywa śnieżna (tzn ile procent powierzchni Polski znajdowało się pod śniegiem i kiedy):
Nędza. Jak widać zima przyszła późno i wygląda na to, że szybko odejdzie (co akurat może cieszyć).
A tu dla porównania wykresy z lat poprzednich:
Zwróćcie uwagę zwłaszcza na sezon 2005/6, kiedy śnieg zalegał w całej niemal Polsce od grudnia do końca marca. Pamiętam, że było fantastycznie: przez 3 dni nie mogłem wyjechać do pracy z mojej podkrakowskiej wsi. I choć zmian klimatycznych, a konkretnie podnoszenia się średniej globalnej temperatury nie można kwestionować, to jednak nie można każdej cieplejszej zimy traktować jako efektu tych zmian. W ostatnich stuleciach mieliśmy do czynienia nie tylko z dłuższymi okresami cieplejszymi i chłodniejszymi, ale także - w obrębie tych okresów - z ogromną zmiennością zarówno ilości śniegu jak i temperatury każdej kolejnej zimy. Warto zerknąć na diagram z sezonu 1997/8, jeszcze mniej śnieżnego niż obecny. Nie wykluczone zatem, że za rok zasypie nas znów na amen.
Na koniec coś dla oka: efektowne obrazy satelitarne zamarzniętej Polski okiem satelity:




Super gadżet: sprawdź z jaką prędkością jeździsz.

Tak sobie myślę, że nie jestem jedyną osobą, która zastanawiała się z jaką prędkością zasuwa po stoku wtedy, kiedy wydaje jej się, że jedzie na prawdę szybko. Nigdy jednak nie wiedziałem jak to sprawdzić. Zjazdowcy mkną ponoć z prędkością ok 110 km/h, a w niektórych miejscach, takich jak ostra ściana na zawodach w Kitzbuchel licznik pokazuje niemal 150. A ja?
I oto na ostatnim wyjeździe znajomy instruktor zaprezentował mi aplikację na telefon, która problem rozwiązuje. Z góry uprzedzam, że jest to poważnie uzależniająca zabawa. Chodzi o programik Endomondo, dostępny na iPhona a także na urządzenia działające pod Androidem - np. HTC. Dzięki GPSowi komputer sprawdza położenie narciarza w czasie całego zjazdu, rejestruje punkt startowy i końcowy, mierzy prędkość średnią zjazdu i prędkości chwilowe, w różnych momentach trasy.
No i tutaj zabawa zaczyna się na całego. Trudno powstrzymać się przed kolejnymi zjazdami wykonywanymi z zamiarem pobicia poprzednich osiągów. Niestety, mój stary Iphone ma dość słaby odbiornik sygnału GPS i często się całkiem gubi. I jak na złość zdarzało mu się to właśnie wtedy, kiedy byłem przekonany, że pokonałem wreszcie barierę 100 km/h. Wspomniany już instruktor twierdzi, że do 100 jest dojść w miarę prosto, natomiast powyżej, każde 5 km więcej robi kolosalną różnicę. Nie zachęcam tu bynajmniej do ryzykownej jazdy gdyż sama aplikacja może mieć także wiele innych zastosowań, nie tylko pomiar prędkości. Rejestruje wszystkie przejechane trasy, podaje ilość kilometrów, umieszcza wasze zjazdy na mapie i daje możliwość przesłania danych na Wasz komputer. Gdyby jednak ktoś chciał zmierzyć się z własnymi ograniczeniami to warto pamiętać o kilku zasadach: nigdy nie róbcie tego na koniec dnia, kiedy nogi mogą odmówić posłuszeństwa i z podobnej przyczyny unikajcie wysokich prędkości na 3 i 4 dzień, kiedy organizm jest zwykle najbardziej zmęczony. Ponadto: nigdy na zatłoczonych trasach i w godzinach szczytu, nigdy po alkoholu, unikajcie zlodzonych stoków, ale także tych z ciężkim mokrym śniegiem: nie tylko zwalnia, ale także jest wyjątkowo kontuzjogennym podłożem. O kasku nie ma co gadać - to podstawa, warto natomiast zainwestować też w "żółwika" chroniącego plecy.
Sama obsługa urządzenia jest bardzo prosta.
Wybieramy rodzaj sportu (urządzenie ma w bazie wiele dyscyplin), czekamy aż uaktywni się GPS, ustalamy ile sekund ma nasze Endomondo odliczać, wciskamy "start", a po zjeździe "stop". I tyle. Miłej zabawy życzę tym, którzy jeszcze w tym roku, w wiosennym słońcu, będą mieli okazję dokonać pomiarów.