TOP 10 kierunków wakacyjnych w Polsce


Kiedy kupujecie dowolne wczasy u agenta wasza rezerwacja przechodzi do systemu organizatora przez jeden z kilku dostępnych na rynku systemów rezerwacyjnych. Analiza tych danych umożliwia określenie wzrostu lub spadku zainteresowania klientów poszczególnymi kierunkami wyjazdów. Po takim wstępie przedstawiam TOP10 preferencji Polaków w tym sezonie oraz skalę zmiany w porównaniu do roku 2011 w %.

All Inclusive – ciemna strona mocy


Gdzieś tam jeszcze, na stokach Alp szusuje trochę narciarzy, ale wiosna przyszła w tym roku wcześniej i sezon ma się ku końcowi szybciej niż zwykle. Wszystkie dane z systemów rezerwacyjnych w Polsce pokazują natomiast, że masowo wykupywane są wyjazdy letnie i wiosenne, a stopień zainteresowani nimi jest znacznie wyższy niż rok temu. Podobnie jak w latach ubiegłych, rządzą wyjazdy w formule all inclusive. Naprawdę uważacie, że to jest aż tak fajne?

Sezon na okazje

Czym polecimy?
Tak to natura fantastycznie ułożyła, że okres wiosennej chandry to jednocześnie super sezon na okazje na zdobycie tanich biletów lotniczych. W tanich liniach jest w tej chwili na prawdę w czym wybierać. Dodatkowo od jakiegoś czasu mam wrażenie, że to właśnie Kraków (cóż za fart) jest na wyjątkowo korzystnej pozycji wśród polskich miast, jeśli chodzi o dostępność taniej oferty przelotowej.

Najlepszy sposób na przesilenie wiosenne.

Dopadło mnie przesilenie wiosenne. Na pewno to znacie: jakaś słabość, nic się nie chce (poza spaniem).  Może to brak słońca, może witamin, a na pewno zmęczenie szarością i chłodem. W takiej sytuacji najlepiej wpływa na człowieka zaplanowanie jakiegoś szybkiego wypadu tam, gdzie ciepło.W biurach pełno jest ofert wiosennych wycieczek: tradycyjnie króluje Egipt, wycieczki objazdowe oraz city-breaki: krótkie, najczęściej weekendowe pobyty w miastach Europy. Egipt może być dobrym pomysłem dla aktywnych: polecam kurs kite-surfingu, zarówno w Sharm jak i w Hurgadzie znajdują się polskie bazy kite-surfingowe. Fantastyczna zabawa.
Oczywiście nie od razu można latać jak mistrzowie, ale tygodniowy kurs wystarczy, aby całkiem, całkiem radzić sobie na wodzie.
Wadą takiego wyjazdu jest to, że trzeba mieć wolny cały tydzień i koszty nie należą do najniższych. Nie będę się jednak więcej rozwodził ani nad tym tematem. Jeśli ktoś ma ochotę na taką zabawę to odpowiednie namiary znajdziecie pod linkiem bazy kitesurfingowej, a i sam przelot z hotelem można w ciągu 5 minut zarezerwować on-line, choćby na stronie Comfort Clubu.

Jeśli jednak kogoś takie zabawy nie kręcą i nie potrzebuje asysty w załatwianiu przelotów i pobytu, to mamy właśnie idealną porę roku na skorzystanie z tanich przelotów do miast europejskich. Kupowanie takich imprez w biurach podróży nie ma po prostu sensu. O ile marne są szanse na zorganizowanie wypadu do Egiptu taniej niż za pośrednictwem biura, o tyle załatwienie samemu wypadu do Madrytu, Rzymu czy gdzie tam jeszcze - jest banalnie proste.
Podaję więc 3 kroki do przyrządzenia idealnego lekarstwa na przesilenie wiosenne:
- kupujemy bilet on-line, nalepiej w Ryanair, Wizzair czy innej linii, która ma najlepsze ceny (trzeba czasem trochę poszperać)
- wchodzimy na dowolny portal rezerwacji noclegów i rezerwujemy on-line podając tylko nr. karty. Polecam www.venere.com - duży wybór, wiarygodność i znakomicie zorganizowany system potwierdzeń na maila i komórkę.
- kupujemy przewodnik, najlepiej nie taki gdzie jest przewaga obrazków, tylko albo coś wybitnie praktycznego (tu rządzi Lonely Planet), albo lepszego merytorycznie a słabszego praktycznie - Baedekera.
Przewodnik zamiast portalu rezerwacyjnego?
Na temat przewodników, a zwłaszcza Lonely Planet napiszę kiedy indziej, tu warto tylko wspomnieć, że o ile Baedekery dostępne są już w wersji polskiej (tylko część oferty), o tyle nie słyszałem, żeby Lonely Planet miało polskie wydania. Mimo to warto: są to przewodniki nieustannie aktualizowane i dające nieocenione wskazówki pod względem praktycznym: gdzie zjeść, gdzie spać, jak się przemieszczać. Do tego wystarczy przeciętna znajomość angielskiego. Co najważniejsze, na prawdę ciężko znaleźć przyzwoite lokum za niższe pieniądze niż miejscówki prezentowane w tych książkach, ciężko znaleźć średniej klasy hotele z bardziej adekwatną ceną i wreszcie ciężko znaleźć miejsca bardziej luksusowe niż te, które książka poleca tym, którzy z pieniędzmi się nie liczą. A wierzcie, o bardzo wielu przewodnikach nie można tego powiedzieć.
Jeżeli mamy Lonely Planet, możemy sięgnąć do sekcji "where to stay" i zrezygnować z pośrednictwa portali typu Venere. Korzystając z podanych w książce adresów mailowych lub stron www - nie powinniśmy mieć problemów z rezerwacją odpowiadającego nam lokum. Jeżeli interesującego Was przewodnika nie ma w polskich księgarniach internetowych najlepiej zamówić na stronie Lonely Planet, a jeżeli nie możecie czekać na przysłanie - można ściągnąć on-line PDF'a (odpłatnie naturalnie).
Gdzie?
Co do tego, gdzie warto lecieć ze względu na pogodę - o tym napisze później.
Dziś odradzam tylko Jakuck :-)
Cdn.

W zasadzie po zimie...

Czy to złudzenie, czy ta zima była faktycznie wyjątkowo lipna? Czy padliśmy ofiarą globalnego ocieplenia?
Powyższa mapka pokazuje stan pokrywy śnieżnej na północno - wschodniej części globu. Jak widać, więcej śniegu jest w Iranie niż u nas. W Europie pod śniegiem tylko Alpy, część Bałkanów i wschód.
Śnieg pokrywa zaledwie parę procent powierzchni kraju i aura faktycznie nie przypomina już zimowej. W zasadzie wiosennej też nie: mamy do czynienia z czymś określanym dawniej mianem przedwiośnia. Ponoć przedwiośnie, jako uzupełniająca pora roku jest w zaniku, a zmiany klimatyczne sprawiają, że granica między zimą a wiosną jest ostrzejsza niż kiedykolwiek. Nie tym razem jednak. Na razie prognozy wskazują na to, że zimowe układy wyżowe trzymać się będą przez jakiś jeszcze czas i tym samym blokowany będzie napływ cieplejszego, wilgotnego powietrza znad Atlantyku, które odpowiada za eksplozję wiosny. Po syberyjskich temperaturach w lutym obecne wydają się mimo wszystko nad wyraz przyjemne. W Alpach sezon narciarski potrwa jeszcze od kilku tygodni do nawet półtora miesiąca w przypadku Livigno czy Aosty, ale u nas można już podsumować przebieg zimy.
Faktycznie, poza lutowym epizodem, przebiegała ona u nas podobnie jak to ma miejsce w Europie zachodniej. Na reklamowanym już uprzednio portalu www.meteo.pl znaleźć dziś można linki do ciekawych danych. Tutaj sprawdzicie, jak w przekroju całej zimy kształtowała się pokrywa śnieżna (tzn ile procent powierzchni Polski znajdowało się pod śniegiem i kiedy):
Nędza. Jak widać zima przyszła późno i wygląda na to, że szybko odejdzie (co akurat może cieszyć).
A tu dla porównania wykresy z lat poprzednich:
Zwróćcie uwagę zwłaszcza na sezon 2005/6, kiedy śnieg zalegał w całej niemal Polsce od grudnia do końca marca. Pamiętam, że było fantastycznie: przez 3 dni nie mogłem wyjechać do pracy z mojej podkrakowskiej wsi. I choć zmian klimatycznych, a konkretnie podnoszenia się średniej globalnej temperatury nie można kwestionować, to jednak nie można każdej cieplejszej zimy traktować jako efektu tych zmian. W ostatnich stuleciach mieliśmy do czynienia nie tylko z dłuższymi okresami cieplejszymi i chłodniejszymi, ale także - w obrębie tych okresów - z ogromną zmiennością zarówno ilości śniegu jak i temperatury każdej kolejnej zimy. Warto zerknąć na diagram z sezonu 1997/8, jeszcze mniej śnieżnego niż obecny. Nie wykluczone zatem, że za rok zasypie nas znów na amen.
Na koniec coś dla oka: efektowne obrazy satelitarne zamarzniętej Polski okiem satelity:




Super gadżet: sprawdź z jaką prędkością jeździsz.

Tak sobie myślę, że nie jestem jedyną osobą, która zastanawiała się z jaką prędkością zasuwa po stoku wtedy, kiedy wydaje jej się, że jedzie na prawdę szybko. Nigdy jednak nie wiedziałem jak to sprawdzić. Zjazdowcy mkną ponoć z prędkością ok 110 km/h, a w niektórych miejscach, takich jak ostra ściana na zawodach w Kitzbuchel licznik pokazuje niemal 150. A ja?
I oto na ostatnim wyjeździe znajomy instruktor zaprezentował mi aplikację na telefon, która problem rozwiązuje. Z góry uprzedzam, że jest to poważnie uzależniająca zabawa. Chodzi o programik Endomondo, dostępny na iPhona a także na urządzenia działające pod Androidem - np. HTC. Dzięki GPSowi komputer sprawdza położenie narciarza w czasie całego zjazdu, rejestruje punkt startowy i końcowy, mierzy prędkość średnią zjazdu i prędkości chwilowe, w różnych momentach trasy.
No i tutaj zabawa zaczyna się na całego. Trudno powstrzymać się przed kolejnymi zjazdami wykonywanymi z zamiarem pobicia poprzednich osiągów. Niestety, mój stary Iphone ma dość słaby odbiornik sygnału GPS i często się całkiem gubi. I jak na złość zdarzało mu się to właśnie wtedy, kiedy byłem przekonany, że pokonałem wreszcie barierę 100 km/h. Wspomniany już instruktor twierdzi, że do 100 jest dojść w miarę prosto, natomiast powyżej, każde 5 km więcej robi kolosalną różnicę. Nie zachęcam tu bynajmniej do ryzykownej jazdy gdyż sama aplikacja może mieć także wiele innych zastosowań, nie tylko pomiar prędkości. Rejestruje wszystkie przejechane trasy, podaje ilość kilometrów, umieszcza wasze zjazdy na mapie i daje możliwość przesłania danych na Wasz komputer. Gdyby jednak ktoś chciał zmierzyć się z własnymi ograniczeniami to warto pamiętać o kilku zasadach: nigdy nie róbcie tego na koniec dnia, kiedy nogi mogą odmówić posłuszeństwa i z podobnej przyczyny unikajcie wysokich prędkości na 3 i 4 dzień, kiedy organizm jest zwykle najbardziej zmęczony. Ponadto: nigdy na zatłoczonych trasach i w godzinach szczytu, nigdy po alkoholu, unikajcie zlodzonych stoków, ale także tych z ciężkim mokrym śniegiem: nie tylko zwalnia, ale także jest wyjątkowo kontuzjogennym podłożem. O kasku nie ma co gadać - to podstawa, warto natomiast zainwestować też w "żółwika" chroniącego plecy.
Sama obsługa urządzenia jest bardzo prosta.
Wybieramy rodzaj sportu (urządzenie ma w bazie wiele dyscyplin), czekamy aż uaktywni się GPS, ustalamy ile sekund ma nasze Endomondo odliczać, wciskamy "start", a po zjeździe "stop". I tyle. Miłej zabawy życzę tym, którzy jeszcze w tym roku, w wiosennym słońcu, będą mieli okazję dokonać pomiarów.

I po karnawale...

Wróciłem właśnie z nart, w tygodniu, który w teorii powinien być jednym z najbardziej oblężonych w sezonie i... Duże zdziwienie: dało się jeździć. Ba, poza weekendem i w mniejszym stopniu poniedziałkiem i wtorkiem (ostatnie 2 dni karnawału), na stokach było całkiem spokojnie. Hotelarze twierdzą, że ostatnią tendencją wśród Włochów są w ogóle krótsze wyjazdy: 3-5 dni. Natomiast wg naszych instruktorów, porównując oblężenie zimowych kurortów ze stanem z roku ubiegłego, widać zdecydowany spadek ilości osób i nie dotyczy to wyłącznie Apriki, którą widziałem na żywo, ale także ośrodków uznawanych za najpopularniejsze: Gardena, Fassa itd. Dla mnie, pod kątem własnej jazdy na nartach była to sytuacja nadspodziewanie pozytywna. Włosi jednak narzekają i trudno się dziwić. Skutki takiego stanu rzeczy finalnie mogą być dla polskich narciarzy pozytywne: jest szansa, że skończą się coroczne podwyżki cen, które ostatnio stały się normą.
Warunki narciarskie dobre, ale niewątpliwie, śniegu jest mało w stosunku do tego, jak zwykle wyglądają Alpy włoskie w zimie. Ale zima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa: w najbliższym tygodniu spodziewane są we Włoszech bardzo obfite, niemal całotygodniowe opady.Z resztą sprawdźcie sami na przykładzie Predazzo:
http://www.ilmeteo.it/meteo/Predazzo
Czyli - świetne wieści dla tych, którzy wybierają się na koniec sezonu, nieco gorsze dla tych, którzy jadą w najbliższym tygodniu.

Ostatni tydzień karnawału.

Wypada mi przeprosić za dłuższą lukę w publikacjach. Powód był prosty: włóczęga po Birmie. A dlaczego z Birmy ciężko wysłać posta - to już temat na inną opowieść. U nas zima w pełni - i sporo narciarskich tematów pozostało jeszcze do poruszenia, ale jednocześnie uruchamiam dodatkowo nowy cykl opowieści birmańskich: zapraszam wkrótce.

Tymczasem jednak będzie o karnawale w krajach alpejskich. Wszystkich, którzy podobnie jak ja udają się na narty od 18.02 muszę uprzedzić: będzie tłoczno. Tradycyjnie ostatni tydzień karnawału jest okresem, kiedy w Austrii, ale przede wszystkim we Włoszech, wyjeżdża się na narty. W Polsce nie ma takiej tradycji: oczywiście terminy feryjne to czas wzmożonego ruchu narciarskiego, ale sam kończący się karnawał nie jest dodatkowym bodźcem do wyjazdów. Włosi i Austriacy rezerwują pobyty karnawałowe ze znacznym wyprzedzeniem, gdyż tuż przed szanse na dobre lokum są małe, choć ceny czasie należą do najwyższych w sezonie. W wielu regionach odbywają się czasie wielobarwne festyny nawiązujące do ludowych tradycji i będąc np. w Val di Fiemme, Fassa czy innych dolinach górskich warto zapytać hotelarza gdzie organizowane są widowiska tego typu. Większość imprez karnawałowych odbędzie się w tym roku od 18 do 21.02.
Przy okazji karnawału warto wspomnieć o innych kulminacyjnych punktach sezonu zimowego, gdyż często nie są one zbieżne z okresami największego ruchu wyjazdowego z Polski i możemy być zdziwieni brakiem miejsc w hotelach i wyższymi cenami. W północnych Włoszech tradycyjnie obleganym okresem jest długi weekend związany ze wspomnieniem Świętego Ambrożego, biskupa Mediolanu. Jest to czas naszego grudniowego free ski, w tym sezonie przypadał na 7-10.12. Potem przychodzi Boże Narodzenie, które dla Włochów wiąże się często z wyjazdem narciarskim, a dalej Sylwester - tu akurat bez różnic w stosunku do naszych zwyczajów. Styczeń jest miesiącem, w którym Włosi rzadko wyjeżdżają na narty, z jednym wyjątkiem. Jest nim Święto Trzech Króli, czyli po włosku Epifania. Dlatego właśnie, w przeciwieństwie do Polski, pierwszy tydzień po nowym roku uznawany jest za jeden ze szczytów sezonu i często obowiązują najwyższe ceny karnetów.
Z miesięcy zimowych największym powodzeniem cieszy się luty, gdyż właśnie wtedy wypadają ferie w szkołach. We Włoszech nie ma podziału na różne okresy feryjne dla różnych regionów. Mega kulminacja sezonu narciarskiego występuje wtedy, kiedy tak jak w tym roku, okres feryjny nakłada się na koniec karnawału. Ostatnim, najbardziej oblężonym okresem w sezonie jest Wielkanoc, którą my spędzamy w domach, a Włosi nieodmiennie chętnie na wyjazdach.
Krótko mówiąc, nie da się ukryć, że wyjeżdżając właśnie teraz, 18.02, doświadczę największego oblężenia tras narciarskich, co samo w sobie nie jest fajne. Ponieważ jednak jest to jednocześnie ostatni tydzień ferii małopolskich i zarazem ostatni tydzień wyjazdów z cyklu Mama i Ja, to można powiedzieć, że nie mam wyjścia. Wyjazdy marcowe kuszą co prawda jeszcze większą ilością dni słonecznych i bardziej pustymi trasami, ale niestety, w marcu musiałbym sam podjąć się niewdzięcznego zadania zaznajamiania moich córek z techniką jazdy na nartach. Ten wariant, ze względu na moje małe pokłady cierpliwości odpada i stąd wybór staje się oczywisty: Mama i Ja, dla dzieci instruktorzy a dla mnie slalom pomiędzy Włochami.