Makaronowy słowniczek kulinarny do praktycznego użytku.



Skoro jesteśmy już przy kluskach, to warto załączyć słowniczek tych bardziej standardowych, gdyż bardzo rozjaśni nam to menu w restauracjach. Nazwy te są zwykle nietłumaczone na angielski i stanowią o trudności w rozeznawaniu obcojęzycznego menu. Podstawy są takie:
Spaghetti – zwykłe nitki, niezbyt cienkie, a spaghettini bardzo cieniutkie, najczęściej podawane z bardzo rzadkimi sosami.
Penne to rurki. Uwaga! Wymawiamy wyraźnie 2 „n”, bo w innym przypadku wzbudzimy wesołość obsługi: „pene” (przez 1 „n”) to po prostu penis. Penne rigate to te z nacięciami. Mezze penne to połówki rurek.









Farfalle to kokardki, tagliatelle (wym. taliatelle) to wstążki, tagliolini (taliolini) to cienkie paski, cos pomiędzy spaghetti a tagliatelle. Linguine to takie w miarę grube tagliolini. Linguine podaje się często z sosami z owoców morza, podobnie jak bucatini – cienkie rurki alla spaghetti, ale z dziurką w środku. Fusilli to świderki, a gnocchetti to muszelki.


Ostatnia kategoria, którą należy poznać, aby nie mieć problemów z wyborem menu to pierożki. We Włoszech dominują 2 rodzaje: tortellini i ravioli. Te pierwsze są drobne i nieco zbliżone do polskich uszek (zlepione rogami), natomiast ravioli to kwadraciki, mogą być duże lub małe, zwykle o postrzępionych brzegach. Nadzienia bywają bardzo różne, od szpinakowych, po śmietanowo serowe i mięsne.
Fantastyczna jest ta złożoność świata makaronów, który z polskiej perspektywy jawi się bardzo prosto. W sumie sakramencko trudno oddać jest skomplikowanie form klusek włoskich w polskim języku. Pewne niuanse trzeba by długo, i chyba bezskutecznie opisywać. Ale prawdą jest, że konsystencja makaronu i jego kształt odgrywają zdecydowana rolę dla ostatecznego smaku. Większość makaronów różni się zasadniczo od polskich. Produkowane są ze specjalne pszenicy „durum”, bardzo często bez dodatku jajek (wyjątki: tagliatelle, ravioli, tortellini i parę innych, zwłaszcza w wydaniach regionalnych).
Zawsze pamiętać należy o krótkim gotowaniu (odrobinę krócej niż mówi przepis), tak, aby makaron był jędrny. Warto używać dużych garnków i przenigdy nie przelewać makaronu woda po ugotowaniu, bo sos nie będzie przylegał. Włoskie makarony nigdy nie są utopione w sosie, ale delikatnie nim oklejone.
I na koniec znów jedna mała uwaga na temat regionów obecnych i historycznych. Czy zwróciliście uwagę, że 2 podane tu przepisy to po prostu knedle? Podobnie przygotowane dania spotkacie nie tylko we Włoszech, ale także po północnej stronie Alp, w Austrii. Co więcej, mistrzami knedli są właśnie Austriacy, a przepisów na te cudowne dania kuchnia austriacka zna o wiele więcej. To właśnie wspaniała spuścizna CK monarchii, która historycznie obejmowała także część Włoch północnych. Prowincja Trentino jest niejednorodna. Składa się z regionu Alto Adige (stolica Bolzano), włoskiego Tyrolu, dawniej części Austrii oraz całkowicie już włoskiej części ze stolicą w historycznym Trento (Trydent). Jeśli chodzi o kwestie kulinarne, to austriacka północ z pewnością nie ustępuje części etnicznie włoskiej.

Fantastyczny świat alpejskich klusek.

To już chyba ostatni tej zimy wpis dotyczący kuchni północnowłoskiej i austriackiej, wkrótce pojawią się inne tematy, ale że przed nami jeszcze wiosenne free ski, to zapewne niektórzy będą mieli okazję do skosztowania opisanych poniżej specjałów. Co zatem należy wiedzieć?

Wszędzie we włoskich Alpach, a i nierzadko w Austrii będą Wam wmawiać polentę, że dobra, że typowa i takie tam. Spróbujcie, ale potem nastawcie się na kosztowanie smaczniejszych rzeczy. Alpy to świat perfekcyjnych klusek. Wiadomo – całe Włochy na makaronie stoją, ale typowe kluski alpejskie są inne. W hotelach nie będziecie mieli okazji zbyt często ich skosztować, bo ręczne wyprodukowanie kluseczek dla dziesiątek lub setek osób zajmuje czas. Można niekiedy znaleźć je w schroniskach na stoku, a poza tym polecam lokalne knajpki oznaczone jako „osteria tipica”, czyli restauracje certyfikowane jako takie, w których podaje się prawdziwe lokalne jedzenie.
strangolapreti
Pierwsza mistrzowska propozycja to strangolapreti, przepis typowy dla regionu Trentino. Przepis jest bardzo prosty: 4 kromki czerstwego, dobrego chleba, 0,5 kg szpinaku (może być mrożony), 2 jajka, mąka, 3 duże łychy parmezanu, masło, sól i pieprz.  Kromki chleba pokroić w małe kawałki i rozmiękczyć ciepłym mlekiem (nie za dużo). Szpinak krótko (5 min) ugotować, jeśli był w całych liściach (lepiej) to rozgnieść. Zmieszać z chlebem, dodać jajka i tyle mąki, aby ciasto było miękkie, ale o stałej konsystencji, nie lejące się. Posolić delikatnie. Nabierać łyżeczką, lekko uformować i wrzucać do wrzącej, osolonej wody (duży gar), poczekać aż wypłyną i odcedzić. W międzyczasie rozpuścić masło (no cóż, więcej znaczy tu lepiej). Podawać polane masłem, posypane parmezanem i ew. świeżo mielonym, gruboziarnistym pieprzem. Bardzo proste i znakomite.
canederli


Propozycja druga to canederli, specjalność również rodem z Trentino. Zasada produkcji jest podobna. Ok. 200 g. czerstwego chleba, 200 ml. mleka, 100 g. specku, pietruszka (natka) i dymka, sól, gałka muszkatołowa, ok. 90 g. mąki. Przygotowanie jest wybitnie proste: zmieszać w misce pokrojony chleb, drobniej pokrojony speck, posiekaną pietruszkę i dymkę, roztrzepane jajka, dodać mleko, trochę gałki muszkatołowej, soli i pieprzy i poczekać aż wszystko zmięknie. Zagnieść, dodać mąkę. Każda mąka jest inna, więc mniej należy patrzeć na gramaturę, a bardziej na konsystencję: powinna być w miarę twarda, ale ani nielejąca się, ani nierozsypująca. Jeśli zrobimy tu błąd nie powinno być katastrofy: ciasto może będzie odległe od oryginału, ale i tak pyszne. A następnym razem możemy skorygować proporcje. Następnie za pomocą rąk, pomagając sobie łyżką do formowania i do odrywania ciasta, kształtujemy duże kluchy i wrzucamy je na wrzący (na małym gazie) rosół. Gotujemy 15 min. I podajemy razem z rosołem. Naprawdę trzeba spróbować. Jeśli nie ma rosołu, można ugotować w wodzie i podać podobnie jak strangolapretti z masłem i parmezanem.


gnocchi


Idealną propozycją alpejską są także gnocchi (wym. niokki), czyli kluski mączno ziemniaczane zbliżone do naszych kopytek. Przepisu nie podaję, bo bez trudu można znaleźć go w sieci. Jeżeli dodamy do nich zwykły sos pomidorowy na czosnku i cebuli + parmezan, będą pyszne. Idealne są także z dowolnym sosem z grzybów albo po prostu masłem z szałwią (lub innym ziołem), pieprzem i serem typu Grana Padano, Pecorino lub parmezanem.
Smacznego.

Wędliny alpejskie. Część 2.



Dolina Aosty
Wędlina, która dostarczyła mi najwięcej zdziwienia, kiedy po raz pierwszy miałem okazję jej próbować pochodzi właśnie z doliny Aosty. Chodzi o lardo Arnad – mistrzostwo świata w stworzeniu czegoś wielkiego z niczego. Włoskie „lardo” oznacza po prostu słoninę, ale dodatek „Arnad” zmienia cały sens tego słowa. Chlubiące się swoją średniowieczną przeszłością, miasteczko o nazwie Arnad, jest miejscem, w którym od setek lat produkuje się ten cymes. Lardo jest najpierw macerowane z solą i przyprawami (rozmaryn, goździki, jałowiec) a następnie dojrzewa, co najmniej 3 miesiące. W przypadku odmian dojrzewających dłużej, pierwotną marynatę zastępuje się białym winem. Choć wiem, że wizja zajadania się słoniną nie brzmi zapewne zbyt atrakcyjnie, zapewniam, że jest to pyszne i nietrudno raz skosztowawszy stracić rozsądną miarę w jedzeniu. Lardo Arnad, tak samo jak prosciutto, lubi słodkawe zestawienia: powinno być serwowane z czarnym chlebem, czasem podaje się jako dodatek miód.

Lardo Arnad.
Macerowanie, suszenie, dojrzewanie lardo Arnad są bardzo ważne, ale wybitny smak tej wędliny jest zasługą czegoś więcej, a mianowicie samej hodowli świnek. Mogą być one karmione wyłącznie naturalnymi produktami, serwuje się im np. kasztany jadalne.
Lardo Arnad pochodzące od różnych producentów wygląda nieco inaczej. Wolę te bez warstwy czerwonego mięsa.
Alto Adige i Tyrol austriacki.
W pobliżu przełęczy Brenner, po obu stronach głównej grani Alp króluje wędlina o nazwie speck, w smaku zbliżona do prosciutto, choć twardsza i intensywniejsza. Rozkład regionów, w których speck uznawany jest za potrawę regionalną jest najlepszym przykładem tego, jak dawne granice królestw determinują do dziś zwyczaje kulinarne. Zarówno Tyrol włoski (Alto Adige), jak i austriacki, jeszcze 100 lat temu stanowiły część CK monarchii. W przeciwieństwie do prosciutto speck jest wędzony (w zimnym dymie), a nie suszony. Używa się nie całych nóg wieprzka, lecz wykrawa duże płaty mięsa, które, podobnie jak inne opisywane powyżej wędliny, są macerowane w soli i przyprawach. Po krótkim wędzeniu speck dojrzewa jeszcze kilka miesięcy. Dokonując zakupów w sklepach Włoch lub Austrii warto zainwestować i kupić droższy gatunek, gdyż najczęściej ma to znaczące przełożenie na jakość.
Speck jest zwykle krojony w grubsze od prosciutto plasterki.

Wszędzie.
Niezależnie od tego w jakim regionie przebywamy, warto spróbować lokalnych suszonych kiełbas: w każdej dolinie mają swoje własne sposoby na doprawianie i sezonowanie wędlin. Najlepiej udać się nie do supermarketu, lecz do salumerii (sklep z wędlinami). Przybytki tego typu bez trudu znaleźć można w każdej średniej, a często i małej mieścinie. Wybierać można pomiędzy miękkimi, krótko leżakowanymi, łagodnymi (morbido) lub przeciwnie, długo dojrzewającymi (stagionato), porośniętymi konserwująca pleśnią, twardymi i suchymi (secco) kiełbaskami. W małych lokalnych sklepikach często za ladą spotkamy masarza, rzemieślnika dumnego ze swoich wyrobów – warto skorzystać z jego sugestii. Bez skrępowania należy poprosić o możliwość skosztowania (assaggiare) któregoś z produktów – jest to całkiem naturalne.
Rodzinna salumeria.

Wszystkie opisywane wcześniej wędliny mają status DOP, czyli Denominazione  d’Origine Protetta  - o chronionym obszarze pochodzenia. Wiąże się to z bardzo restrykcyjnymi przepisami dotyczącymi hodowli, możliwych miejsc dojrzewania, procesu dojrzewania a także wymaganych oznaczeń, które wskazują wytwórcę, czas dojrzewania i inne dane.
A zatem: odwiedzać sklepiki i markety, kosztować na miejscu i przywozić. Najlepiej dużo, żeby było dla rodziny i znajomych.

Wędliny alpejskie. Część 1.

Jeśli miałbym wskazać jeden wyróżnik kuchni włoskiej, to byłaby nim prostota dań. Jak to możliwe, że jednocześnie jest to kuchnia tak bardzo wyrafinowana? Decydują o tym wyjątkowe składniki, przede wszystkim sery i wędliny. Ich proces produkcji to cudowna zamiana rzeczy prostych w mistrzowskie osiągnięcia sztuki kulinarnej. Dziś będzie o wędlinach.
Na północ od Wenecji.
Prosciutto crudo, suszoną szynkę, znają u już dziś niemal wszyscy, którzy choć raz byli we Włoszech. W Polsce często skracamy tę nazwę do samego prosciutto, ale we Włoszech takie sformułowanie jest niejednoznaczne: prosciutto to po prostu szynka, która może być przygotowana na wiele sposobów. Dodatkowe słowo crudo oznacza, że chodzi o szynkę surową, czyli tylko suszoną. U nas ten typ wędliny nazywany jest też często szynką parmeńską, choć prosciutto di Parma to tylko jedna z wielu odmian włoskiej szynki suszonej. W moim osobistym rankingu najwyższe miejsca zajmują 3 gatunki: prosciutto toscano (toskańskie), prosciutto di Parma oraz prosciutto San Daniele. Ten ostatni wywodzi się z Włoch północnych, z okolic Udine. Proces przygotowania jest podobny, z grubsza rzecz ujmując, w przypadku wszystkich szynek suszonych: całe świńskie nóżki są solone i przyprawiane, macerowanie trwa ok. 2 miesięcy, następnie mięso jest odciskane i suszone, co może trwać nawet 2 lata. Dla ostatecznego smaku kluczowe znaczenie ma miejsce suszenia, a ściślej jego mikroklimat: wilgotność, która nie może być zbyt mała, i rodzaj wiatrów. Miejscowość San Daniele, położona pomiędzy Adriatykiem i Alpami zapewnia warunki idealne. Powstające tam prosciutto jest nie mniej aromatyczne niż toskańskie, ale jednocześnie bardzo delikatne. Jeżeli będziecie w Alpach, prosciutto San Daniele kupicie w każdym markecie. Można też spróbować kupić kilka gatunków prosciutto i porównać. Klasyczne połączenie, w którym prosciutto występuje, to melon, ale idealnie zgrywa się też z innymi owocami, np. figami.
Prosciutto San Daniele z wypalonym znakiem rozpoznawczym.

Pomimo, że w dobrych delikatesach można w Polsce dostać prosciutto bez problemów, ja nastawiam się raczej na zakupy we Włoszech. Co prawda, wędlina ta nie psuje się szybko, ale raz napoczęta noga wieprzowa powinna być sprzedana w stosunkowo krótkim czasie, czego rynek polski nie zapewnia. Jeżeli nie ma wystarczającego zbytu, to mięso może mieć zbyt mocny, charakterystyczny zapach, który zepsuje przyjemność. Dodatkowo, ta genialna szynka musi być bardzo cieniutko krojona i idealnie zapakowana, żeby przezroczyste niemal plasterki nie zbiły się w jednolitą masę. We Włoszech to oczywistość, w Polsce niekoniecznie. Bez problemu można natomiast prosciutto San Daniele przywieźć z wyjazdu w Alpy: droga z pewnością mu nie zaszkodzi, ale po powrocie najlepiej zjeść je w ciągu 2-3 dni.

Zastosowanie kulinarne prosciutto crudo wykracza daleko poza duet z melonem. Pod wpływem pieczenia szynka ta kurczy się bardzo, i dlatego na pizzę nakładana jest (zwykle wraz z rukolą) dopiero po upieczeniu placka. Czasami efekt kurczenia się stosowany jest celowo, owinięcie jakiejś potrawy w plasterek szynki i późniejsze zapieczenie daje efekt cienkiej i chrupkiej powłoki, coś w stylu pergaminu. Pyszne są np. duże krewetki owinięte w plasterki prosciutto i zgrillowane. Spotkałem także rozwiązanie polegające na owinięciu w prosciutto crudo małej porcji makaronu z gotowym już sosem i zapieczeniu jej, w efekcie powstały niewielkie paczuszki pysznego makaronu w chrupiącej powłoce.
krewetki w prosciutto crudo
Lombardia.
Narty w Bormio czy Livigno to poza sama przyjemnością jazdy i możliwością wymoczenia się w basenach zabytkowych term to także okazja do skosztowania znakomitego lokalnego wyrobu: bresaoli, specjalności Valtelliny.  Metoda przygotowania tej wędliny jest podobna do prosciutto crudo, ale surowcem są najlepsze części wołowiny. Solenie i suszenie trwa znacznie krócej, także dlatego, że bresaolę wytwarza się w znacznie mniejszych kawałkach.  Jako przypraw używa się jałowca, ale także cynamonu i gałki muszkatołowej.

Taki własnie kolor powinna mieć bresaola.


W Valtellinie podaje się najczęściej to arcydzieło sztuki kulinarnej w formie carpaccio: cienkie plasterki wędliny poukładane są na talerzu w towarzystwie prawdziwków i rukoli, skropione dobrą oliwą, cytryną lub octem balsamicznym, i przykryte plasterkami parmezanu lub Grana Padano. Pyszne.
Bresaola powinna być dostępna w większości włoskich supermarketów, ale nie wszędzie jest tak popularna jak w Valtellinie. Kupując należy uważać, aby mięso nie sprawiało wrażenia zbyt zeschniętego i aby nie miało zbyt ciemnego, brązowego koloru (powinien być ciemnoczerwony, niemal purpurowy).

cdn.

Kuchnia alpejska – wprowadzenie.


Wkrótce rozpoczniemy zimowy najazd na Alpy, pomyślałem więc, że może warto poświęcić parę wpisów kuchni Włoch i Austrii oraz winom regionów alpejskich. Chciałbym, żeby było to na tyle praktyczne, żeby pomogło w dokonywaniu wyborów na miejscu, ale z odrobiną ogólnego podkładu.
Przeglądnąłem sobie, co tam w sieci wypisują na ten temat, tak żeby się nie powtarzać, ale z satysfakcją stwierdziłem, że nic sensownego nie da się wygooglać. Ogólnie o kuchni włoskiej sporo, ale już na temat specyfiki alpejskiej – ewentualnie garść banałów. Najczęściej podsumowanie zwyczajów kulinarnych Trentino brzmi tak: miejscową specjalnością jest polenta, je się dużo grzybów i dziczyzny, bazuje na świetnych lokalnych serach a poza tym jak wszędzie we Włoszech można zjeść świetną pizzę i makarony (to taka skondensowana parafraza). Tak podane informacje nikomu nie pomogą w niczym i przypominają cienkie zagraniczne opracowania na temat polskiej kuchni. Tym bardziej zachęciło mnie to do napisania czegoś bardziej praktycznego, co mogłoby być pomocą przy wybieraniu dań czy zakupach.

Kuchnia alpejskich regionów Włoch.
Na początek mimo wszystko, trzeba napisać jednak parę zdań ogólnych, które znają temat, zabrzmią trywialnie.
Italia do połowy wieku XIX była zlepkiem państw, często zależnych od obcych mocarstw i związanych z nimi przez wieki wspólnej historii co pozostawiło trwałe ślady w przyzwyczajeniach kulinarnych. Dlatego nie można mówić o jednolitej kuchni włoskiej. Sycylia od wczesnego średniowiecza funkcjonowała w osmozie ze światem arabskim, całe południowe Włochy związane były poprzez rodziny panujące z Hiszpanią, Piemont, Lombardia i dolina Aosty pozostawały w cieniu Francji, zaś większa część Trentino wchodziła w skład CK Monarchii – takich przykładów jest więcej. Skutki tych powiązań politycznych widoczne są do dziś. W dolinie Aosty czy Piemoncie, tak jak we Francji, miejscowi jadają lekutkie śniadania, króluje croissant i kawa. Dla odmiany w Alto Adige i Trentino, podobnie jak w Austrii, pierwszy posiłek dnia jest solidniejszy: na stół trafiają różne rodzaje pieczywa, sery i wędliny z popularnym speckiem na czele. W przeciwieństwie do Włoch południowych i środkowych najpopularniejszym tłuszczem na północy jest masło a nie oliwa. Faktycznie, popularna na północy jest polenta - pure z kaszki kukurydzianej - niekiedy zapieczone jak ciasto. Polenta występuje w roli polskich ziemniaków, czy azjatyckiego ryżu – czyli jako baza potrawy, której ostateczny smak nadają np. sosy z grzybów czy gulasz z dziczyzny. Nad polentą nie będę się rozwodził, bo to wg. mnie najbardziej chyba nietrafiony włoski wynalazek, ale każdy powinien przekonać się sam. Z północy Włoch pochodzi kilka wybitnych włoskich wędlin, takich jak lardo Arnad, bresaola i prosciutto San Daniele. Wszystkie zasługują na osobne omówienie. We Włoszech o specyfice danego dania decydują składniki typowe dla danego regionu, np. sery produkowane w tej konkretnej dolinie. Użycie w przepisie innego sera może skutkować również znakomitą, ale całkiem inną od oryginału potrawą. Zanim zabiorę się w kolejnych wpisach za bardziej metodyczny przegląd potraw i regionów kulinarnych, dziś na początek świetny i super prosty przepis ilustrujący to ostatnie zdanie. Pochodzi on z niepozornej książeczki, którą dołączono do przewodnika po knajpach Italii, w który zaopatrzyłem się wiele lat temu. 150 mistrzów kuchni z całych Włoch prezentuje w niej swoje popisowe dania z makaronem w roli głównej, podaje się też adresy i podstawowe informacje o restauracjach, w których potrawy te są serwowane. Korzystałem z tych przepisów wielokrotnie, za każdym razem byłem zachwycony.

Rurki w sosie z sera Toma.
Należy zaopatrzyć się w: makaron (rurki), 160 g sera Toma di Gressoney (ser typowy dla okolic Aosty, powinien być dostępny w lepszych delikatesach, np. Alma, Piotr i Paweł), 200 g śmietanki, 200 g sosu pomidorowego, sól.
1.       Pomidory z puszki zgnieść na głębokim talerzu i podsmażyć (najlepiej na teflonowej patelni) na średnim ogniu, na odrobinie masła, mieszając. Sos powinien wyjść gładki.
2.       Dodać śmietankę i utarty ser, połączyć mieszając do uzyskania gładkiego sosu. Posolić do smaku.
3.       Ugotować makaron al dente, jak zwykle stosując złotą zasadę – gotować o minutę krócej niż podany na opakowaniu czas. Użyć ok. 2/3 makaronu ze standardowego opakowania 400 g.
4.        Odcedzić i połączyć z gorącym sosem (uwaga, sos po dodaniu sera łatwo się przypala).

Uwagi:
Jeżeli nie dostaniemy Toma di Gressoney proponuję użyć innego sera z gatunku Toma (wiele dolin produkuje swoją własną odmianę), a w ostateczności jakiegoś miękkiego, dojrzewającego sera włoskiego. Efekt za każdym razem będzie inny.
Najlepszy sos pomidorowy uzyskamy dusząc (na odrobinie masła) pomidory z 1 puszki. Z braku czasu można zagęścić na patelni sos pomidorowy z kartonika (użyć 2/3 opakowania 400 ml). Bardzo ważne jest, aby nie przesadzić z ilością sosu pomidorowego, istotą tej potrawy jest lekka przewaga śmietanki i sera nad pomidorami.
Śmietanka: pod tą nazwą, w praktycznie wszystkich włoskich przepisach, kryje się wyłącznie słodka (czyli niekwaszona) śmietanka. Najlepiej użyć oryginalnej włoskiej (panna da cucina), lub naszej 30 proc.
Nie dodawać żadnych innych przypraw: ziół czy czosnku, w tym przepisie to nie ma sensu.

W kolejnych wpisach omówię już bardziej metodycznie różne aspekty i regiony kuchni Alp.


Pożegnanie z Sylvio.

Boski Sylvio, ojciec narodu odchodzi, jak się wydaje, pomiędzy zatęchłe karty historii. Dla Polski jest to cios tym boleśniejszy, że traci postać tak wybitnie zasłużoną dla naszego kraju: kawalera Krzyża Wielkiego Orderu Zasługi Rzeczypospolitej, które to odznaczenie, nadane mu w 2002 przez prezydenta Kwaśniewskiego dzieli z innymi serdecznymi przyjaciółmi Polski, takimi jak Jacques Chirac czy Hosni Mubarak.

Na ulicach włoskich miast radość a i większość Europejczyków powiedziałaby, że to radosna wieść: koniec wielkiego obciachu w europejskiej polityce. Oby jednak nie zdarzyło się tak, że za kilka miesięcy czasy Boskiego Sylvio będą się wszystkim jawić, jako okres zapomnianej już stabilizacji.
Pomijając iście cesarski styl sprawowania władzy i tytuł, niekwestionowany nigdzie, europejskiego króla obciachu, trzeba jednak być świadomym innych aspektów dziesięcioletniej władzy Berlusconiego. Nie raz zdarzało mi się zagadywać moich włoskich znajomych o wielkiego maczo Europy i spotykałem się ze skrajnie różnymi reakcjami: od ekstremalnego zażenowania do jawnych wyznań, że popierali go w wyborach (to drugie miało już jednak ostatnio charakter coming-outu).

Gdyby jednak Sylvio popierany był wyłącznie przez doły społeczne, nigdy nie osiągnąłby takiego sukcesu politycznego. A jednak głosowało na niego wielu, spośród wykształconych Włochów. Przestaje być to jednak dziwne, jeśli rzucimy okiem wstecz, na czasy poprzedzające jego rządy. W latach powojennych średni czas trwania gabinetu wynosił ok. 1 roku. Od lat sześćdziesiątych do końca siedemdziesiątych zanotowano ok. 2000 zabójstw politycznych: czasy te otrzymały symboliczną nazwę "epoki (lat) ołowiu". Na początku lat dziewięćdziesiątych, na fali publicznych dochodzeń w sprawie powiązań polityków z mafią wyparowały główne dominujące od wojny ugrupowania polityczne: socjaliści i chadecja, otwierając tym samym drogę dla nowych bytów politycznych, takich jak choćby separatystyczna Liga Północna. Wtedy właśnie pierwsze próby ratowania osieroconego narodu podjął posiadacz połowy kraju (potentat medialny Finivest, Bank Medilanum,  klub AC Milan, ogólnokrajowa sieć supermarketów Standa i inne) - Sylvio.

 

Początki były jednak trudne. Pierwsza przygoda z premierowaniem trwała dla Sylvia mniej niż rok, gdyż tradycyjnie niestały partner Liga Północna wycofała poparcie dla rządu. O stabilności ówczesnego systemu świadczy fakt, że późniejszy, trzeci co do długości sprawowania władzy w powojennych Włoszech rząd Romano Prodiego przetrwał zaledwie 2 lata. Cóż to były jednak za czasy: co parę dni wybuch bomby, co chwilę kolejne zdjęcia polityka wyprowadzanego w kajdankach, ale jak na przekór wszystkiemu rosnąca siła ekonomiczna kraju. Na kłopoty Bednarski - tak w skrócie określić można źródło długoletniej władzy Sylvio. Osiągnął niewątpliwy sukces: jego rząd wytrwał pełne 5 lat od roku 2001, przechodząc tym samym do księgi Guinessa, jako najdłużej miłościwie panujący rząd włoski po Wojnie. Kiedy po kolejnych wyborach przez chwilkę myślano, że można rządzić bez Sylvia, znów zaowocowało to politycznym rozbiciem i koniec końców wezwano na pomoc Jego. I po tym wszystkim naród zdaje się zapominać o swoim wybawicielu.
Trzeba powiedzieć, że choć z powodu kryzysu Włochy wpadły w niezłe tarapaty, to bilans rządów Króla Obciachu nie jest taki jednoznaczny: zlikwidował powszechną służbę wojskową, podniósł minimalny wiek emerytalny, zreformował szkolnictwo, przeprowadził kilka kluczowych dla kraju robót infrastrukturalnych (np. budowa mostu między Sycylią a półwyspem). No a przy tym wszystkim znalazł czas na pisanie ballad (wydanych w 2006) i królewskie przyjęcie Mirka Topolanka na imprezie na Sardynii. Renesans.
Kolejne rządy będą musiały się zmierzyć nie tylko z gigantycznym deficytem, dużym zadłużeniem, ale także z problemem niewydolnego sądownictwa (co najmniej 2 razy wolniejszego od polskiego), i problemem bezrobocia, częściowo maskowanym przez obecny, całkiem nieefektywny, patologiczny system przyznawania zasiłków i pomocy społecznej. Żeby temu podołać nie wystarczy ekonomista - technokrata, trzeba polityka dużej klasy. Któż zatem po tobie, Sylvio?
Mam dziwne przeczucie, oby nie, dla Włoch, że już niedługo Italia, a może i nawet Bruksela zatęskni za ostatnim już chyba człowiekiem renesansu na dworach Europy.

*Niewątpliwego uroku zdjęcia pochodzą z wiekopomnej pozycji albumowej "Noi Amiamo Silvio" (Kochamy Sylvia).

Idzie surowa zima? cz. 2


Austria pewniejsza niż Włochy?
W Austrii warunki narciarskie są zawsze pewniejsze niż we Włoszech– taka jest popularna opinia. Popularna, czyli maksymalnie uproszczona. W ubiegłym roku, przez część sezonu, śniegu we Włoszech było pod dostatkiem, w czasie kiedy Austria cierpiała z powodu skąpych opadów. Austria i Włochy to znacząco różniące się obszary klimatyczne. Klimat po północnej stronie Alp zbliżony jest do polskiego i kształtują go głównie przewalające się co chwilę niże znad Atlantyku, które w zimie dają znacznie mniej opadów niż w lecie (!). Dla odmiany opady po stronie włoskiej są najczęściej wynikiem niżów śródziemnomorskich. Takie niże przetaczają się rzadziej niż te atlantyckie, ale niosą często znacznie więcej opadów (docierają czasem do Polski i to one są głównym sprawcą czerwcowych powodzi). Ostatnie, tragiczne w skutkach powodzie w Genui spowodowane były także przez nie. W Genui lało, ale proszę zobaczyć, co podziało się w Alpach zachodnich:
Sestriere:



oraz dolina Aosty – Cervina:

A tymczasem w Zillertalu (podobnie z resztą jak w Dolomitach):
Prawdą jest natomiast, że temperatury po włoskiej stronie są z reguły wyższe niż po północnej. Alpy są naturalną barierą dla spływu zimnego powietrza z północy, choć i tu zdarzają się anomalie. Kiedy w ubiegłym roku w styczniu przebywałem w Turynie, stacje telewizyjne informowały przerażonych Włochów o niespotykanych spadkach temperatur: w niektórych rejonach górskich Trentino odnotowano nawet – 40 C, co wydaje się zupełnie abstrakcyjne. Statystycznie natomiast, w grudniu i styczniu temperatury w Weronie są średnio o 3-4 stopnie wyższe niż w Innsbrucku, więcej (aż o 20%) jest także dni słonecznych. Jeśli chodzi jednak o opady, to twarde dane nie potwierdzają powszechnych przekonań: w grudniu w Weronie pada o 10% więcej, a w marcu aż o 40% więcej. W Weronie, mieście położonym tuż pod Alpami może lać, ale w pobliskich górach te opady przekładają się na lepsze warunki śniegowe na wiosnę.
Koniec sezonu.
Od razu powiem, że wiosenne free ski (ok. 17 i 24.03) to moja ulubiona pora na narty. Długie dni, duże szanse na słońce, w górze zima a na dole pachnie wiosną. Pokrywa śnieżna jest ubita i pewna po całym sezonie, a do tego, jeśli dopisze szczęście, przychodzą obfite opady zapewniające jazdę na świeżym puchu. Faktycznie, bywa i tak, że na przełomie marca i kwietnia przychodzi znaczne ocieplenie. Wtedy po prostu trzeba wstać rano, bo jazda do pory lunchu jest niemal zawsze dobra. Mimo wszystko są to wysokie góry i nawet, jeśli w dzień jest ciepło to temperatury nocą spadają poniżej zera, umożliwiając znakomite przygotowanie tras. Mój idealny model to poranna jazda na stokach południowych, a po lunchu przenosimy na stoki północne.
Uważać na warunki trzeba tam, gdzie do jazdy niezbędne jest otwarcie wszystkich tras. Jeśli ktoś chce  jeździć na przełomie marca i kwietnia wykręcając kółeczka wokół Sella Rondy (co uważam za dziwny sport), powinien być ostrożny - odcinki o ekspozycji południowej mogą być czasem nieprzejezdne.
Osobiście, od kilku lat upodobałem sobie marcową jazdę w Vialattea/Sestriere. W zeszłym roku warunki były absolutnie perfekcyjne. A najcudowniejsze jest to, że na stokach tego regionu w drugiej połowie marca, poza weekendami kiedy przybywają Turyńczycy, bywa naprawdę pusto: nie raz dziwiłem się patrząc na trasach Sansicario na sielski obrazek: kocioł wielkości Goryczkowego, a w nim 1 narciarz.
Oficjalne zamknięcie tras narciarskich wyznaczane jest co roku w nieco innym terminie. W Dolomitach jest to średnio połowa kwietnia, ale poszczególne doliny ustalają różne daty. W tabelach cen karnetów niekiedy w ogóle nie jest podawana data zamknięcia a tylko enigmatyczne „do końca sezonu”. W tym roku przyjęto jednak wyjątkowo optymistyczne założenia. Np. Plan de Corones (Kronplatz) planuje jazdę do ok. 20.04 a Cortina d’Ampezzo nawet do końca kwietnia. Skąd ta zmiana, czyżby wiedzieli, że idzie surowa zimaJ? Moim zdaniem kluczowy jest termin Świąt.  Wielkanoc wypada w tym roku 8-9 kwietnia, a dla Włochów jest to czas tradycyjnie spędzany poza domem. Konsorcja dołożą więc wszystkich sił, żeby trasy były przejezdne w okresie świątecznego najazdu turystów. Podobnie postępuje konsorcjum Skirama: Val di Sole, Madonna, Pinzolo, Tonale etc., wyjaśniając że ceny karnetów z rubryki „niski sezon” obowiązują od 11.03 „do końca”, ale nie później niż do 30.04 J. Marilleva-Folgarida robi nawet coś na kształt wielkanocnego free ski – karnet w cenie apartamentu/hotelu (na zasadach, które opisywałem we wcześniejszych artykułach). W żadnym razie nie można jednak traktować tych dat jako gwarantowanych, czy i jaka będzie jazda w kwietniu – okaże się pod koniec sezonu. Jednak dla Włochów, którzy przyjadą wtedy w góry rodzaj śniegu odgrywa wtórna rolę. Wykonają zapewne 2 poranne zjazdy i nie narzekając jeśli mało tras będzie otwartych położą się na leżaczkach. U nas także jeździ się, tradycyjnie już, na Kasprowym w weekend majowy i bywa to bardzo miłe.
Dobre źródła informacji.
Na koniec o tym, gdzie sprawdzać pogodę. Odradzam popularne portale. Najlepsze polskie źródło prognoz to new.meto.pl – portal meteorologiczny Uniwersytetu Warszawskiego: duży profesjonalizm i ciekawe wyjaśnienia. Nie sprawdzimy tam jednak prognoz długoterminowych, gdyż jako w pełni wiarygodne uważa się maksymalnie 3-dniowe. Jednak kiedy dominują układy wyżowe, można też zainwestować nasze zaufanie  w przewidywania o dłuższym horyzoncie czasowym. Zdecydowanie polecam włoski portal www.ilmeteo.it, gdzie znaleźć można prognozy 15-dniowe z uwzględnieniem wszystkich ważniejszych miejscowości Alp włoskich.
 Sam, przed wyjazdem na narty wpadam w nałóg codziennego odwiedzania tego portalu. Pomimo, że zdaję sobie sprawę, iż z dwutygodniowym wyprzedzeniem nie dowiem się niczego pewnego, to albo staram utwierdzić się w nadziejach na pogodę idealną albo liczę na to, że przewidywane paskudne warunki to tylko błąd w obliczeniach. Przypuszczam, że nie jestem w takiej zabawie odosobniony.

Idzie surowa zima? - część 1


Ci, którzy wybierają się na narty w środku sezonu zwykle nie interesują się zawczasu pogodą, wedle zasady, że jest zima to jest zimno. Ci, którzy myślą o wyjeździe na początek lub koniec sezonu, spędzają sporo czasu na rozmyślaniach o wyborze właściwego terminu i miejsca. Niestety, wiąże się to często z niesprawdzonymi informacjami lub głęboko zakorzenionymi mitami dotyczącymi zimy.
Jeśli ufasz prognozom długoterminowym będziesz się cieszyć lub martwić, w zależności od tego, jakie źródło wybierzesz. Na obecnym etapie rozwoju meteorologii nie ma ani jednego, obowiązującego modelu obliczeniowego, który dawałby zadowalające rezultaty. Wciąż jest to etap eksperymentów, choć uwzględniono już masę danych takich jak temperatury wód Pacyfiku, aktywność słoneczną, zmiany potencjału magnetycznego Ziemi. Większość szanujących się instytucji badawczych nie bawi się nawet w publikowanie przewidywań tego typu, w przeciwieństwie do portali i stacji telewizyjnych, które wiedzą, jak wpływa to na słupki oglądalności. A po paru miesiącach i tak nikt nie pamięta, co było przewidywane. O symptomach nadejścia srogiej zimy donosi dziś "Fakt" :-)
Poniżej podam parę obserwacji ogólnych, mających zastosowanie w planowaniu wyjazdów narciarskich. Źródło: 10 lat obserwacji.
Początek sezonu.
Poza regionami lodowcowymi, większość ośrodków alpejskich rozpoczyna sezon pod koniec listopada (zwykle ostatni weekend) lub na początku grudnia. Robi się tak, bo to się opłaca, co znaczy, że statystycznie rzecz biorąc, ryzyko pogody uniemożliwiającej otwarcie znacznej części tras jest minimalne. Ekonomia jest tu odwzorowaniem tendencji natury. W ciągu ostatnich 10 lat tylko raz zdarzyło się, że w pierwszym tygodniu grudnia pogoda w części regionów Włoch (Trentino) uniemożliwiała jazdę i proponowaliśmy klientom zmianę miejsca wyjazdu na Austrię, gdzie warunki były w porządku. Przyczyną była anomalia w postaci wielkiego, długiego ośrodka wyżowego rozciągającego się od wschodniego Atlantyku po Rosję i blokującego całkowicie napływ kolejnych niżów, układ całkiem nietypowy dla tej pory roku. Trwało to przez kilka tygodni, do początku grudnia i owocowało temperaturami sięgającymi kilkunastu stopni w miejscowościach takich jak Cavalese. Potem, nagle nadeszły śnieżyce, które w ciągu jednego weekendu zapewniły świetną jazdę na wszystkich trasach. W drugim tygodniu grudnia nie spotkałem się jeszcze z brakiem śniegu we Włoszech. Duże opady zawsze pojawiają się w Alpach pomiędzy druga połową listopada a początkiem grudnia i są wystarczające do otwarcia tras. Jeśli ktoś zatem czeka już na pierwsze szusy w grudniu – to uspokajam - nie przewidujemy problemów. Ale jeżeli ktoś ma złe przeczucia, to może dla pewności wybrać termin od 10 grudnia.
Naśnieżanie: fakty i mity.
Obecnie wszystkie większe ośrodki narciarskie dysponują siecią urządzeń naśnieżających. W zasadzie możliwe jest otwarcie tras praktycznie bez opadów, pod warunkiem jednak, że temperatury (przynajmniej w nocy) oscylują wokół zera, co jest zwykłym stanem od grudnia do marca. W praktyce jednak stworzenie pokrywy śnieżnej bez opadów jest bardzo czasochłonne – dla przykładu - przejezdność większości tras we Fiemme można zapewnić w ok. 2 tygodnie. Dlatego system armatek śnieżnych należy traktować bardziej jako system dośnieżający, uzupełniający braki naturalnej pokrywy. Opady w Alpach są sprawą normalną już w październiku, a tym bardziej w listopadzie (proszę sprawdzić stan stoków w Livigno obecnie: http://www.livigno.com/en/sport/verificare/webcam/webcam1.htm), więc w przypadku małych opadów naturalnych regiony zaczynają intensywne naśnieżanie w listopadzie. Jeszcze bardziej przydają się armatki w suchych okresach głównego sezonu (eliminowanie lodu) i pod koniec (ubytki pokrywy śnieżnej spowodowane nasłonecznieniem). Wbrew pozorom nawet temperatura przekraczająca 0 stopni nie eliminuje możliwości naśnieżania, gdyż obecnie stosowane są środki chemiczne, umożliwiające tworzenie sztucznego śniegu przy kilku stopniach powyżej zera. Raz stworzona i ubita pokrywa śnieżna jest na tyle trwała, że poważnie narusza ją dopiero intensywna eksploatacja lub marcowe słońce.
Różnice pomiędzy regionami.
W tle "góra idealna": Cervinia/Matterhorn (Val d'Aosta- marzec).  Było na prawdę zimno.
Faktycznie, są jednak miejsca, w obrębie południowej części łańcucha Alp, pewniejsze pod kątem warunków narciarskich i długości sezonu. Po pierwsze dolina Aosty: Cervinia i Monte Rosa: ogromne i bardzo wysoko położone tereny. W całym artykule pomijam aspekt jazdy na lodowcu, bo to osobny temat i tutaj także nie mam na myśli lodowcowych fragmentów tych stacji, tylko to, co poniżej. Sam fakt położenia tras pośród najpotężniejszych szczytów w Alpach (Monte Rosa – największy masyw alpejski, z 15 wierzchołkami ponadczterotysięcznymi) ma wielki wpływ, ponadto są to najwyżej położone tereny narciarskie we Włoszech. Od końca listopada do kwietnia jazda gwarantowana.


Drugie w kolejności jest Livigno – „Mały Tybet”, osłonięte potężnymi masywami ze wszystkich stron: zimny i słoneczny, gwarantuje także jazdę od przełomu listopada i grudnia do kwietnia. Po połowie kwietnia robi się czasem gorąco, ale śnieg jest. W tym roku było już zupełnie odlotowo: + 18 stopni, jazda kiepska (rano beton, potem breja), ale i tak cudownie.
Przypomniałem sobie, że mam fotkę, która upamiętnia tegoroczne, kwietniowe temperatury w Livigno. Przez chwilę było nawet cieplej niż podawałem.
Do pewnych stacji należy także Tonale: stoki położone są powyżej 1900 m.n.p.m. Mniej znany jest natomiast fakt, że stacje włoskiego Tyrolu Południowego, np. Plan de Corones/Kronplatz też gwarantują dobre warunki na otwarcie sezonu i dobrą jazdę na wiosennym free ski, choć raczej do przełomu marca i kwietnia, nie dłużej. W jedynej, zarejestrowanej przeze mnie przez 10 lat sytuacji z problemem śniegowym na początku sezonu (opisywałem powyżej) Kronplatz należał do stacji, która została otwarta w terminie z dobrymi warunkami narciarskimi. W tym przypadku decydującą rolę odgrywa bliskość głównej grani Alp – tuż obok doliny Pusteria, po północnej stronie przełęczy położony jest Zillertall i lodowiec Tux.
cdn.

Trochę Włochom odbiło.

Postanowiłem ostatnio przyglądnąć się wzrostom cen karnetów w ciągu ostatnich lat. Wychodzi na to, że Włosi naprawdę lekko przegięli, choć na szczęście nie we wszystkich regionach:
Poniżej porównanie cen sprzed 2 lat i obecnych. Karnety 6 dniowe, najczęściej wybierane przez polskich narciarzy, ceny w wysokim sezonie:
Dolomiti Superski (1 karnet na 12 stacji narciarskich, największy obszar w Włoszech i chyba w Europie objęty wspólnym karnetem, ok. 1250 km tras)
2009/10: 225 euro
2011/12: 241 euro – wzrost o ok. 9%
Super Skirama (1 karnet na wszystkie stacje w rejonie Val di Sole: Marilleva/Folgarida, Tonale/Adamello, Madonna di Campiglio, Pinzolo, Paganella i kilka mniejszych stacji, w sumie ok 380 km tras)
2009/10: 203 euro
2011/12: 235 euro – wzrost o ok. 16%
Alta Valtellina (Livigno, Bormio, Isolaccia, St. Caterina, w sumie ok 200 km tras)
2009/10: 185 euro
2011/12 223 euro – wzrost o ok. 21%
Dla porównania, inflacja w strefie euro wyniosła w tym czasie nieco ponad 5%. Trzeba nazwać sprawy po imieniu: grubo Włosi pojechali. Daję głowę, że gdyby zapytać zarządy konsorcjów narciarskich o powody, to w wytłumaczeniu pojawiłaby się mantra o cenach prądu. Miałem też okazję rozmawiać ostatnio z osobami odpowiedzialnymi za marketing w Val di Sole i usłyszałem, że głównym powodem podwyżek są ogromne inwestycje w wyciągi. To prawda, inwestycja łącząca Pinzolo z Madonną di Campiglio to gruba sprawa. Jednak, jeżeli producent ulepszy swoją pralkę czy telewizor, to nie po to, żeby kasować więcej, tylko po to, żeby klienci nie odeszli do konkurencji.
Co ciekawe, konsorcjum Superskirama faktycznie zamknęło zeszły sezon na duuużym minusie i w efekcie został ustanowiony państwowy zarząd komisaryczny. Oczywiście, bez względu na wyniki finansowe wyciągi będą jeździć dalej, bo to podstawa bytu regionu. Ale biorąc pod uwagę, że ruch turystyczny minimalnie wzrósł a ceny poszły w górę już w poprzednim sezonie, to jedynym wytłumaczeniem tych wyników finansowych jest włoska organizacja pracy.
A może po prostu ten biznes generuje takie koszty, że inaczej się nie da?
Da się. W Włoszech np. Vialattea (Sestriere) nie zmieniła cen od 3 lat: 180 euro kosztuje karnet na 400 km tras.
Przypatrzmy się też Austriakom:
 Ski Amade (5 wielkich ośrodków, w sumie 860 km tras)
2009/10: 196 euro
2011/12: 210 euro – wzrost 7%
Kitzbuhel- All Star Card (10 wielkich ośrodków, w tym Kitzbuhel-Kirchberg, Saalbach, Kaprun-Zell am See, w sumie ok 1080 km tras)
2009/10: 211 euro
2011/12: 224 euro – wzrost ok. 6%
Zillertal (wszystkie ośrodki doliny wraz z lodowcem Tux, w sumie ok. 640 km tras)
2009/10: 193 euro
2011/12: 205 euro – wzrost ok. 6%
Sprawdziłem, ceny elektryczności są we Włoszech minimalnie niższe niż w Austrii. Może zatem jednak organizacja i koszty pracy? Nie wchodząc w szczegóły, z moich rozmów wynika, że patologie dotyczące zatrudnienia są tak daleko posunięte, że na tym tle sytuacja w Polsce to prawdziwa Ameryka. Z resztą nie pierwszy raz mam wrażenie, że wiele spraw stoi w Italii na głowie bardziej niż u nas (np. sądownictwo).
No i co z tego wynika? Myślę, że na razie nic, na razie różnice między Włochami a Austrią nie są na tyle duże, żeby znacząco wpływały na decyzje narciarzy. Ponadto, biorąc pod uwagę ceny noclegów Włochy są tańsze od Austrii i wyższe ceny karnetów nie niwelują tej różnicy. W dłuższej perspektywie takie podwyżki mogą się jednak Włochom odbić czkawką. Zachęcam w tej sytuacji, aby dokładnie przemyśleć plan wyjazdu, gdyż w sprzedaży dostępne są także karnety mieszane np. Fiemme 4 dni, 2 dni Dolomiti Superski, tańsze i znacznie bardziej sensowne dla wielu programów narciarskich. Wiele karnetów jest także dostępnych przez stronę Wygoda Travel ze zniżkami, które częściowo niwelują wzrost cen (w Aoście jest to aż 60 e zniżki). Ponadto, możemy zdecydować się na jeden z mniejszych, a dobrych ośrodków narciarskich, gdzie ceny karnetów są znacząco niższe, o czym będę jeszcze pisał.
No i na koniec cymes: oczywiście najdrożej jest u nas. Jedyny wysokogórski ośrodek narciarski – Kasprowy - umożliwia jazdę za 90 zł dziennie (Goryczkowa albo Gąsienicowa), do tego wyjazd kolejką za ok 40 zł. W sumie 780 zł za 6 dni jazdy (jakieś 180 euro). A to wszystko za 2,6 km (!) tras (Goryczkowa) + wątpliwa przyjemność zjazdu leśną nartostradą (ok. 4 km). Niewiarygodne.

Cała prawda o free ski.

Free ski, czyli karnet gratis? Dość romantyczna teoria: w dzisiejszych, totalnie merkantylnych czasach ktoś rozdaje karnety za darmo. Mit „skipassu gratis” wykreowało Val di Sole, a część biur podróży nadal trzyma się tego skutecznego chwytu marketingowego. Jaka jest prawda?
Jak łatwo przewidzieć, ceny noclegów w sezonie narciarskim zależą od nasilenia ruchu turystycznego w danych tygodniach. Podobnie jest z karnetami: mamy sezon wysoki, niski i terminy promocyjne. Najdrożej jest na święta, w sylwestra i w lutym. Przez większość grudnia i po połowie marca ceny spadają, niekiedy znacznie. Wyobraźmy sobie teraz sytuację, w której 7 noclegów w hotelu kosztuje np. 420 euro (Włochy, oficjalne ceny za średniej klasy hotel niedaleko wyciągów, śniadania i obiadokolacje). Wyobraźmy sobie, że dzieje się to w lutym, a więc ceny za karnet są wysokie. W Val di Sole skipass Super Skirama kosztuje 235 euro. Za pakiet 7 noclegów+skipass zapłacimy 655 euro. A teraz załóżmy, że ten sam skipass kosztuje 110 euro a noclegi nie, 60 lecz 44 euro za noc. Za pakiet z karnetem zapłacimy 418 euro, czyli mniej niż sam hotel w sezonie. Dołóżmy do tego taki bajer, że karnetów nie odbiera się w kasie, ale wręcza nam je hotelarz (lub biuro) i nie ma na nich wydrukowanej ceny. Oto recepta na free ski w wydaniu Val di Sole. Czyż nie wygląda na to, że skipass dostaliśmy gratis?
Niezależnie od tego jak to działa, terminy free ski, czy to te na początku grudnia, czy te z końca marca, są bardzo korzystną opcją. W opisanym powyżej przypadku jesteśmy 235 euro do przodu.
A jak wygląda free ski w innych dolinach alpejskich? Ciekawy jest przypadek obszaru Dolomiti Superski (Val Gardena, Val di Fiemme, Val di Fassa, Plan de Corones, Alta Pusteria, Alta Badia, w sumie 12 ośrodków). Stosowane w tych regionach przed- i posezonowe promocje opierają się na zasadzie 5=6, czyli za 6 dni jazdy płacimy tyle, co za 5. Czasami niektóre z hoteli oferują 7 noclegów w cenie 6. Nasze korzyści są w tym przypadku niewiele mniejsze niż w Val di Sole. W Val di Fiemme za skipass na całą dolinę zapłacimy nie 163, ale 142 euro (stawki za 6 i 5 dni w grudniu). Dla porównania cena w lutym wynosi 204 euro. Do tego możemy znaleźć hotel (przykład realny: *** z basenem, 3 km od stoków, śniadania i obiadokolacje), w którym zostaniemy skasowani tylko za 6, a nie 7 noclegów:  348 zamiast 406 euro. Za całość z karnetem zapłacimy zatem 490 euro. Dla odmiany, w wysokim sezonie (np. 5 luty) 7 noclegów z karnetem będzie nas więc kosztować 666 euro. Nasz zysk przy wyjeździe w grudniu wyniesie zatem 176 euro. Karnet jest niemal „gratis” J. Niestety, nie tak łatwo znaleźć hotel z formułą 5=6.
Gdybyśmy jednak w powyższych obliczeniach nie porównywali cen grudniowych z tymi z lutego, tylko oficjalne grudniowe do promocyjnych grudniowych, to żadną miarą gratis nam nie wyjdzie. Można powiedzieć, że choć ceny na free ski są faktycznie dużo korzystniejsze niż w sezonie, to koncepcja darmowego karnetu jest bujdą na resorach. A że oszczędzić można 100 lub więcej euro na osobę to inna sprawa.
Czasem zdarzają się dużo większe okazje, szczególnie w droższych hotelach. Jest to pole do popisu dla biur podróży, które zapewniając hotelarzowi dużą ilość klientów w niższym sezonie, mają pozycję do skutecznego prowadzenia negocjacji, aż do uzyskania bardzo korzystnej ceny. Ogólnie terminy free ski to okres, w którym klient decydujący się na samodzielną, bezpośrednią rezerwację w hotelu zapłaci najczęściej bardzo podobną cenę jak w biurze podróży, a w części przypadków samodzielna rezerwacja wyjdzie nawet drożej. Dociekliwym proponuję sprawdzić dla przykładu ceny takich hoteli jak Bes w Claviere, La Torre w Sauze d’Oulx (obydwa w regionie Vialattea), Medil lub La Madonnina w Val di Fassa: najpierw na stronach Wygoda Travel, a potem na oficjalnych stronach hoteli (łatwo wygooglać).
Kiedy indziej napiszę jeszcze trochę o absurdach związanych z free ski.